piątek, 24 lutego 2012

Moja przygoda z omijaniem "Made in China"

Jakoś tak się stało, że w przeciągu kilki miesięcy 2011 roku czara mojej cierpliwości się przelała. Najpierw parasolka, która się zepsuła po pierwszym użyciu, potem kolejny filmik o znęcaniu się nad zwierzętami w Chinach, potem link od koleżanki odnośnie skali zanieczyszczenia środowiska... Ostatecznie mnie dobiła pewna książka (o niej kiedyś muszę napisać oddzielnie), autor której opisywał swoje doświadczenie z chińskimi producentami kosmetyków. Włosy mi się jeżyły na głowie, kiedy czytałam o warunkach, w których owe kosmetyki były produkowane oraz o skali niedopatrzeń, kłamstw i zwykłej ignorancji. Stwierdziłam więc, że naprawdę już nie chcę więcej przykładać się do wzbogacenia tego państwa, które ewidentnie idzie w złym kierunku.

No i tutaj zaczęło się robić ciekawie :) Odkryłam nagle wielu interesujących rzeczy, pewnie dla większości ludzi oczywistych, ale na które jakoś nie zwracałam wcześniej uwagi. Mianowicie - na co idą producenci, żeby informację o pochodzeniu swoich towarów ukryć lub schować.

Trik 1, najbardziej ulubiony - gra w chowanego
Schować napis o pochodzeniu tak daleko i głęboko, jak tylko się da, i użyć małych literek. Jeżeli jest to metka na ubraniu, to już spotykałam się z przypadkami , w których była ona złożona z 5-6 "stron" i, oczywiście, informacja o "Made in China" była na ostatniej. Do tego baaaardzo malutką, ledwo widzialną czcionką. Ktoś całkiem nieźle wymyślił, że głupi, leniwy konsument przecież nie będzie chciał przeglądać 6-częściową metkę, a jeżeli już jakiś cwaniak się znajdzie, to może przynajmniej nie zauważy.

Trik 2, maskujemy niedoskonałości
Jeżeli jednak kupujący nie poddał się i znalazł informację na pudełku/ubraniu/opakowaniu, to czemu wtedy zamiast już trochę niepopularnego "China" nie napisać "PRC" lub "CRL" lub "ChRL" albo CE, a nóż ktoś nie domyśli się? :) A czasami wystarczy nawet po prostu "Outside E.U." Przecież ten "outside" może być gdziekolwiek, prawda? I w cale nie trzeba go jakoś dokładniej opisywać. Taka "lekko zamaskowana" etykieta mniej rzuca się w oczy i najwidoczniej brzmi lepiej, bo ostatnio widzę ją coraz częściej.

Trik 3, dla wymagających
Tak, no ale co robić z tymi, co z jakichś dziwnych powodów nie chcą uszczęśliwić chiński import swoim wkładem pieniężnym? Co z tymi dziwolągami, którzy wolą kupować polskie rzeczy? Specjalnie dla nich firmy mają inną ofertę - po prostu nie piszą, jakie jest państwo pochodzenia, ale dają do zrozumienia, że na pewno Polska, bo i kod jest polski, i nazwa firmy. Tak a propos, kody kreskowe, niestety, w ogóle nie gwarantują, że rzecz została zrobiona tam, gdzie to nam sugeruje kod kreskowy. Szukamy więc, kto jest producentem, i co widzimy? Coś w stylu "Zrobione dla firmy X z siedzibą w Warszawie". Lub też "Importer: firma X z Warszawy". Lub po prostu nie ma żadnej informacji o tym, skąd pochodzi dana rzecz. Co to znaczy? Niestety, tylko to, że przyjechała do nas z Chin. Bo jeżeliby była z Niemiec lub Argentyny, to można nie mieć wątpliwość, dumny producent nas o tym poinformowałby :)

No ale dobra, kiedy już wiedziałam, jak te rzeczy rozpoznać i zaczęłam czytam etykiety (oraz gnębić sprzedających na allegro pytaniami o kraj pochodzenia), przede mną powstał kolejny problem. Gdzie szukać alternatywy? Czy są jeszcze jakieś państwa, oprócz Chin, w których cokolwiek się produkuje?

Okazało się, że jednak są. 

Najmniejszy problem jest z kosmetykami. Po pierwsze, mamy wystarczająco własnych polskich, po drugie - całkiem sporo fajnych ekologicznych marek z Niemiec, Anglii i Stanów. Nie mówiąc już o wspaniałych maseczkach i kremikach, które można sobie zrobić samodzielnie w domu. Ale uwaga! Mimo wszystko, chińskie kosmetyki też mogą się trafić wśród polskich, więc kupując cokolwiek bardzo taniego, warto zainteresować się, skąd ono pochodzi.

Jeżeli chodzi o naczynia oraz kuchenne akcesoria, też nie jest wszystko stracone. Oprócz Chin, mamy też rzeczy polskie, francuskie i włoskie. Niekoniecznie bardzo drogie. Ostatnio robiąc zakupy w Auchan, znalazłam kubek, talerzyk i patelnie w przystępnych cenach, z Francji, Indonezji i Włoch. 

Większy problem może być z ubraniami. Ale tutaj też pomaga czytanie etykiet. W H&M oraz niektórych innych sieciówkach (nie mówiąc już o allegro) da się znaleźć całkiem sporo rzeczy z Maroka, Turcji, Indii, Bangladeszu i innych państw.

Ciężko też jest o niechińskie buty, ale w Polsce, na szczęście, nadal jest kilka firm, które produkują obuwie. Mam zamiar korzystać z ich ofert :)

Ja rozwiązałam problem z ubraniami w ten sposób, że po prostu rzadko kupuję nowe :) Wolę kupować używane na allegro. Przez dłuższy czas miałam wstręt przed noszeniem rzeczy "po kimś", ale zainteresowanie ekologią trochę zmieniło mój stosunek do sprawy. Szkoda zaśmiecać środowisko, kiedy ktoś może bardzo chcieć akurat taką sukienkę, która mi się nie podoba. Więc sama sprzedaję nietrafione rzeczy oraz chętnie kupuję, bo kosztują jakieś 10 razy taniej, niż nowe, do tego nawet jeżeli były chińskie, nie nakręcam im biznesu, a ratuję przed śmiercią fajny ciuszek. A że jest już często co najmniej parę razy wyprany, to mam większą pewność, że skądkolwiek pochodzi, zawiera chociażby mniej chemii :)

Z jedzeniem problemu raczej być nie powinno, oprócz czosnku, pestek dyni i herbaty. Dla mnie było dużą niespodzianką to, że jest tak ciężko o polski czosnek. Na rynku - chiński, w supermarkecie - chiński. Na szczęście czasami udaję mi się znaleźć mimo wszystko polski lub hiszpański. Wtedy robię mały zapas :) Pestki dyni są świetne dla zdrowia, ale pochodzą prawie wyłącznie z Chin. Jeżeli już chcemy zaryzykować, to lepiej przynajmniej kupić ekologiczne - większa szansa, że nie zatrute pestycydami i chociażby od czasu do czasu kontrolowane. Nie jest też wesoło z herbatą, szczególnie zieloną (i to nawet niezależnie od państwa jej pochodzenia) - lepiej kupić ekologiczną, jeżeli jest taka możliwość, bo ilość pestycydów w niej może być przerażająca...

Bieliznę gorąco polecam polską :) ponieważ większość tego, co zobaczymy w jakimś Etam lub Intimissimi, pochodzi z... tak, już wiecie, skąd :)

To samo dotyczy biżuterii. Jest dużo pięknych, ręcznie robionych rzeczy, które można kupić od utalentowanych dziewczyn na przykład, w pakamerze lub na allegro. Natomiast sklepy sieciowe, typu Bijou Brigitte, mają prawie wszystko chińskie.

Najbardziej skomplikowanym i prawie niemożliwym przedsięwzięciem jest kupno urządzeń do domu. Ponieważ jest to naprawdę ciężkie, najlepszym rozwiązaniem w tym przypadku dla mnie jest kupowanie rzeczy używanych, ale w dobrym stanie. Chociaż czasami udaje się zrobić niemożliwe :) Moje akumulatory AA pochodzą z Japonii, a mój mp4 player jest z Korei. 

Jak nabiorę więcej wprawy, zrobię małą tabelkę z przyjaznymi producentami bez "Made in China". Mam nadzieję, że komuś się przyda.

2 komentarze:

  1. jestem zainteresowana tabelką, jak już powstanie :-) Powodzenia w tropieniu niechińszczyzny!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję :) Będę pisała o swoich niechińskich wynalazkach :)

    OdpowiedzUsuń